Jak człowiek jest mały, ma te 3 czy 5 lat to patrzy na świat i stara się go zrozumieć.
Mając te 3-7 lat lubiłem gdy mama opowiadała mi jak to było jak była dzieckiem (zwykle widziałem jej opowieści jak czarno-biały film:-)) albo o czasach gdy mnie jeszcze nie było, czyli np. o czasach gdy moi rodzice zamieszkali w Chorzowie na ulicy Dzierżyńskiego. Ich mieszkanie to były 2 pokoje i kuchnia wydzielone z większego mieszkania, które zostało podzielone na 2 mniejsze mieszkania.
Sąsiedzi nie byli najmilsi ;-) i moja mama opowiadając o nich mówiła nieraz "... mieli gabinet ipsalorda".... To ipsalorda wydawało mi się jakimś określeniem "technicznym", które coś znaczyło... dopiero wiele lat później gdy usłyszałem to stwierdzenie jeszcze raz dotarło do mnie, że moja mama mówiła "... mieli gabinet i psa lorda" :-)
Inny przykład to Zakopane. Mając te 5 lat zachodziłem w głowę czemu się w końcu nie wezmą do roboty i go nie odkopią! Na moje usprawiedliwienie, jakoś w tym czasie usłyszałem w radio lub TV o jakiejś lawinie czy czymś podobnym i przez to zakopanie wydawało mi się sensowne ;-)
Gdy miałem 3 lata to byłem na wczasach w Szklarskiej Porębie. Pamiętam stamtąd niewiele, głównie to, że siedziałem na psie i nadepnąłem na nogę psa, pamiętam jakiegoś żuka czy ślimaka, pamiętam jazdę autobusem (niebieskim ogórkiem gdzie pozwolono mi siedzieć przez chwilę, a może i dłużej na tym takim wybrzuszeniu z przodu (tam był chyba wał jakiś albo skrzynia?)) i pamiętam wyprawę na Zakręt Śmierci.
Leźliśmy tam i leźliśmy, a ja ciągle wypatrywałem jakichś trupich czaszek czy podobnego znacznika, który jak mi się wydawało POWINIEN być na zakręcie śmierci ;-)
Z rzeczy, których nie pamiętam a znam tylko z opowieści to morze, które mi się zepsuło ;-) Gdy jadąc pociągiem do Władysławowa zobaczyłem zatokę, na której nie widziałem fal i ogłosić miałem "o cocute morze" co wzbudziło podobno entuzjazm wśród współpodróżnych ;-)
Był też dowcip, którego nie mogłem zrozumieć mając lat 7 czy 8. Szedł tak:
Do baru wchodzi kościotrup, podchodzi do baru i mówi, 2 setki i szmatę do podłogi.......
Fakt, że Masztalski zapowiadał ten dowcip, jako pierwszy dowcip dla intelektualistów ;-) ale nie mogłem go zrozumieć. Wydawało mi się, że ten kościotrup może chce posprzątać bo nie ma pieniędzy? ;-)
Dopiero później zrozumiałem o co chodziło w tym dowcipie ;-)
Znów będąc młodszym, gdy miałem 3, może 4 lata, idąc na wycieczkę z przedszkolem zacząłem sobie zadawać pytanie. Szło mniej więcej tak, tłumacząc to na dzisiejsze słowa ;-)
OK, mama i tata mają z milion lat, przed nimi była wojna, i to pewnie babcia wtedy była, co było zapewne wiele milionów lat temu........... ale OK, co było wcześniej? Skąd się te wszystkie budynki i podobne wzięły? No kto to zbudował? Przecież raczej nie pokolenie babć i dziadków tylko....
Pamiętam też jak pierwszy raz świadomie jechałem w samochodzie. Mogłem mieć wtedy nawet z 4 albo i 5 lat. Mój tata akurat przyjechał ze Szczytna [tak, dziecko resortu jestem ;-)] i spotykał się z kolegami z komisariatu. Jechaliśmy wtedy z jednym z jego kolegów jego maluchem i zauważyłem, że jak dojechaliśmy do czerwonego światła to na desce rozdzielczej świeciła się czerwona lampka, a później jak dojeżdżaliśmy do innego skrzyżowania, gdzie było zielone to migała zielona... Logiczne wydało mi się, że to jakiś system, który pokazuje jakie będą światła...... niestety na następnym skrzyżowaniu moja teoria runęła :-(
Byłem też pytany przez mojego tatę, gdy miałem te 3 lata czy mnie buzia nie boli. Spowodowane to było tym, że praktycznie cały czas pytałem "Dlaczemu?".
Jakież musiało być zdziwienie mojego taty gdy po serii "Dlaczemu?", gdy spytał "Przemek, nie boli Cię już buzia od tego pytania?" zadałem pytanie "Dlaczemu ma boleć?" ;-)
Gdy w 1 klasie SP, mając te 7 lat oglądałem stary podręcznik do Astronomii mojej mamy z LO to największym moim problemem było to, że jakaś złośliwa bestia napisała tak dużo o Plutonie....... to było może 5 linijek tekstu ;-)
W tym samym czasie uparłem się, że będę chodził na religię. Więc moja mama mnie prowadzała, choć zawsze podpadała bo czytała książki, a nie słuchała baj... wróć, tego co mówiła katechetka.
Pewnego razu podpadłem też ja gdy dostałem lekkiego ataku śmiechu gdy popatrzałem na figurkę Matki Boskiej i przypomniał mi się dowcip, chyba też od Masztalskiego ;-) szedł tak:
Na lekcji religii Pani pyta "Dzieci a jak wygląda Matka Boska", na to dzieci odpowiadają "Chodzi w długiej powłóczystej błękitnej szacie" i podobne, na co Jaś podnosi rękę i mówi "Nie prawda", na co katechetka zachęca i prosi by opisał, na co Jaś opisuje "To taka pani o blond włosach w krótkiej spódniczce i obcisłej bluzeczce", katechetka zbladła i resztkami sił pyta "Ale skąd Ci to przyszło do głowy??", na co Jaś odpowiada "Widziałem, jak wczoraj wychodziła od księdza proboszcza a on do niej mówił ''tylko niech Cię Matko Boska nikt nie zobaczy'' ;-)
"Kajko i Kokosz" też stanowili dla mnie wyzwanie.
Pierwszy zeszyt dostałem jeszcze w przedszkolu, w starszakach [gdy byłem tam drugi rok, po tym jak moja mama uznała, że nie chce bym szedł rok wcześniej do szkoły], czytać umiałem, ale czytanie było trudne więc ograniczałem się do "Nagle!" albo "Łups!" czy podobnych.
I nie mogłem z tego mojego niby czytania i oglądania obrazków zrozumieć jednej rzeczy. Ewidentnie Kajko i Kokosz byli głównymi bohaterami, ale przecież wchodzili w konflikt z panami w mundurach (Zbójcerzami), a wydawało mi się, że w mundurach mogą być tylko dobrzy ludzie :-) Co wywoływało u mnie głębokie zdziwienie ;-)
W przedszkolu padłem też ofiarą donosu ;-) Gdy Panie wychowawczynie w ramach pilnowania nas pod koniec dnia by nas zająć kazały nam zbierać paprochy z dywanu...... Skomentowałem to do innych dzieci mówiąc coś w stylu "same najpierw rozrzuciły, a teraz my musimy zbierać"...... i ktoś na mnie doniósł ;-)
Racja była po mojej stronie, bo widziałem tego dnia jak któraś z Pań zrzuciła na ziemie jakiś urwany kawałek papieru, albo właśnie paprocha z ubrania ;-)
Chociaż to mogłem zrozumieć, więc to zły przykład był. Nie mogłem zrozumieć czegoś później, gdy w tym samym przedszkolu była taka sytuacja, że w mojej szafce pojawiła się makieta kopalni, którą wykonać miałem po wycieczce do kopalni.......... z tym, że ja na wycieczce nie byłem bo albo byłem chory, albo na wczasach ;-)
Miałem poważne problemy ze zrozumieniem "o co biega" ;-)
A to wszystko wyżej [i wiele innych rzeczy pewnie też ;-)] przez to, że jak się jest dzieckiem to jednak świat wygląda ciut inaczej ;-)
A ipsalorda i tak nic nie pobije ;-)
Podobne postybetaNazwyReligia w szkoleKsiążki, które mi się spodobały w 2017Kartka i ołówekKomputer dla mamy