niedziela, sierpnia 10, 2025

Digital nomad na pół etatu ;-)

Od jakiegoś czasu jestem w trybie takiego digital nomanda na pół etatu ;-) znaczy mam mieszkanie, w którym mieszkam, mam pracę w której pracuję na pełny etat, ale zdarza mi się w ciągu roku przemieszkać parę miesięcy w innych miastach.

W tym roku mieszkałem już:

  • miesiąc w Las Palmas de Gran Canaria, 
  • miesiąc w Juracie,
  • trzy tygodnie w Wenecji,
  • dwa tygodnie w Juracie,
  • 2 x po tygodniu w Gdańsku ;-)
W tamtym roku też miałem miesiąc Juraty i trzy tygodnie Wenecji i też parę tygodni takiego włóczenia się po różnych miastach (Praga, Drezn, Berlin, Dublin, Paryż), nie licząc jakichś 2 tygodniowych pobytów w Juracie czy tygodniowych w Gdańsku ;-)

W tym roku mam jeszcze plan na najmniej miesiąc w Juracie i tydzień w Paryżu ;-)

Ktoś może spytać "po co?"

Bo mogę ;-) i to jest mój eksperyment antydepresyjny.

Jestem introwertykiem (czy bardziej ambiwertykiem) i couch patato. 

Potrzebuje ludzi, zwykle mi ich praca dostarczała, ale przez COVIDa i później różne inne rzeczy od 5 lat pracuję z domu... to mi nie daje ludzi i mi źle bywa (to nie jest, że "o ja biedny", ale bardziej to, że człowiekowi odbija bo np. się wkręca w czytanie newsów czy podobne) więc żeby nie popaść w depresje/szaleństwo (czytać depresję slash szaleństwo ;-)) jeżdżę i sprawdzam jak mi to robi na samopoczucie. 

Jest to męczące, może nawet ciut bez sensu, ale nadaje jakieś ramy egzystencji.

Nadal nie wiem czy to działa antydepresyjnie, albo inaczej, czy jak skończę tak jeździć to czy mi się pogorszy nastrój (bo ogólnie chyba jest OK).

Na fakt, że jestem couch patato działa, bo jednak zwykle przełażę te 10-15 km, a często po 20-25. 

Stąd eksperyment trwa, ale nie wiem jak długo jeszcze będzie trwał.

Tu parę obserwacji z pola walki ;-)

Największym problemem jest brak rutyny, w tym sensie, że jak gdzieś jesteś na dłużej, żeby tam mieszkać to potrzebna jest rutyna. Coś co opisuje jak spędzasz poranki w ciągu weekendu czy w dni wolne, jak wyglądają wieczory. Kiedy się czyta czy ogląda seriale, a kiedy się pracuje nad swoimi projektami.
Z tym mam zawsze największy problem i przez to każdy powrót i wyjazd sprawiają, że gdzieś tak tydzień mi z życiorysu wypada ;-)
To przez to, że najłatwiej wpaść w rozwiązanie, które jest związane z iściem po linii najmniejszego oporu, czyli chodzenie po internecie.
Chociaż też jak napisałem wyżej takie wyjeżdżanie nadaje jakieś ramy egzystencji. W domu spędzenie całej soboty czy niedzieli w domu jakoś uchodzi, na wyjeździe jest ta część mnie która mi narzeka "że nie po to tyle płacisz za ten wyjazd żeby w pokoju/mieszkaniu siedzieć". Więc łażę ;-)

Nie wiem czy tu działa "fake it till you make it", ale jakąś taką "zastępczą" rutynę mam na jednym poziomie, ale trudno jest znaleźć taką rutynę na innym poziomie. Też przez to, że w takiej Wenecji czy Las Palmas słońce wschodzi i zachodzi o innych godzinach niż w Krakowie czy Juracie.

Brak rutyny też oznacza, że się człowiek zaniedbuje w serialach. Bo w książkach nie, albo nie aż tak bardzo. Choć fakt, jak się pracuje i trzeba dojeżdżać do pracy łatwiej czytać, bo coś w tym tramwaju trzeba robić, a pracując z domu (czy to z domu domu czy z domu wyjazdowego) to jednak jest trudniejsze. Stąd powieści czytam, ale jakieś poważniejsze książki już nie tak bardzo.

Zwykłe książki nie działają, za ciężkie są, więc głównie Kindle, ale ponieważ ja dużo chodzę, to odkrywam audiobooki. Mam wrażenie, że podcastów dobrych jest coraz mniej, więc przerzuciłem się na audiobooki.

Do czytania książek Kindle rządzi i tyle ;-)

Jest też problem z ubraniami ;-) bo albo się weźmie za dużo, albo za mało... ale zwykle za dużo jednego rodzaju, a za mało innego rodzaju.
Co mi przypomina, że muszę w końcu zacząć pracę nad moją inteligentną checklistą wyjazdową ;-)
Do Wenecji zabrałem ostatnio za dużo hoodiech (bo 2, a używałem 2 razy jednego), za mało koszul (bo 3, w tym 2 z krótkim rękawem i ich głównie używałem) i za dużo butów (miałem 3 pary, a kupiłem 2 nowe...). O właśnie, jak się jedzenie do cywilizacji to w razie czego zawsze tą brakującą rzecz można kupić. Stąd karta kredytowa to przyjaciel i rzecz o dużej sile magicznej ;-)

Kiedyś miałem problem z zasilaczami, ale od paru lat mam to rozwiązane mając ze sobą 2 zasilacze wieloportowe, które do wszystkiego mi pasują i teraz jest tak, że wszystko mam na USB-C (poza AirPodsami...) więc jest dużo prościej.

A i odkrywam, że konsola przenośna jakoś się u mnie nie sprawdza. Będę za to próbował czy na Macbooku Air z M4 da się grać w Fallout 4 przez CrossOver... 
SteamDecka nie wziąłem do Wenecji i ani razu nie miałem "o, przydałaby się konsola". Ale to może być też przez ten brak rutyny, bo jednak na granie też trzeba znaleźć czas.

Czyli eksperyment trwa.



Podobne postybeta
Październik niezbyt książkowy...
Prakacje męczą ;-)
W Wenecji ;-)
Taki tam strumień świadomości ;-)
Lipcowe książki :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz