czwartek, grudnia 31, 2009

Dobór naturalny, albo my

Wszystko co tu napiszę jest rozwinięciem idei, którą znalazłem chyba rok temu czy jakoś tak czytając "Samolubny Gen" Dawkinsa. Idea zawiera się w stwierdzeniu, że żyjemy w niemal doskonałym przeciwieństwie środowiska naturalnego.

Zacznijmy od tego, że możemy sobie zdefiniować dla naszych potrzeb pojęcie najlepszego przystosowania, jako osiągnięcie największego sukcesu rozrodczego, czyli osiągnięcie największych szans na dochowanie się dzieci i wnuków.

Wśród zwierząt posiadanie potomstwa to przywilej, niby większość zwierząt ma potomstwo, ale w każdym pokoleniu średnio licząc tylko te najlepiej przystosowane osiągają sukces i ich młode stanowią większość kolejnego pokolenia.

Opiera się to wszystko na założeniu, że tak naprawdę najlepsze przystosowanie jest rekurencyjne ;-) czyli, że najlepiej przystosowany rodzic ma najlepiej przystosowane młode, które mają najlepiej przystosowane młode, które znów mają najlepiej przystosowane młode i tak dalej.

Z grubsza tak to działa bo jeżeli np. jakieś zwierze zacznie produkować więcej potomstwa niż jest w stanie wyżywić to większość albo i wszystkie jego młode zginą z głodu.

W ogólnym rozrachunku wygrywają te organizmy, które produkują na tyle dużo potomstwa by przegonić konkurencję, a na tyle mało że nie ginie ono z głodu.
Większości organizmów się to nie udaje, choć wszystkie jak jeden mąż są potomkami takich, którym się to udawało ;-)

To wszystko przez to, że ilość zasobów jest ograniczona, więc puki poszczególne organizmy muszą zużywać skończoną część danego zasobu to ich liczba jest ograniczona z góry i zwykle do kolejnego pokolenia przechodzą te organizmy, które potrafią lepiej dany zasób wykorzystać.

Teraz przyjrzyjmy się jak to jest u nas.
Szanse posiadania dzieci i wnuków dla każdego mieszkańca państw wysoko rozwiniętych [czyli np. Polski] jest praktycznie taka sama. U nas dzieci nie umierają z głodu gdy rodzic nie chce lub nie potrafi ich utrzymać. Jeśli rodzic jest taki niezaradny to dziecko jest utrzymywane przez państwo.
Szanse na dożycie i posiadanie potomstwa dla dziecka z "marginesu społecznego" i dla dziecka lekarza, biznesmena czy programisty jest praktycznie takie samo. Często jest też tak, że wśród lekarzy, biznesmenów czy programistów rodzice poprzestają na 1 lub 2 dzieci albo nie mają ich w ogóle [często np. dlatego, że odwlekają moment posiadania dziecka, a w wieku 35 lat trudniej zajść wielu kobietom w ciążę niż wtedy gdy miały lat 20, co zresztą jak mi się wydaje doprowadzi do tego, że za kilka pokoleń kobiety 35 letnie będą o wiele bardziej zdolne do rodzenia dzieci niż teraz, bo jest duża szansa, że ta górna granica jest w jakiś sposób dziedziczna], a w "marginesie społecznym" zdarza się ponadprzeciętnie więcej rodzin z pięciorgiem czy większą liczbą dzieci.
Dzieci "elyty" powielą także prawdopodobnie model rodziców [czyli 1 góra 2 dziec, albo i wcale], to samo zrobią dzieci rodziców z "marginesu".

Nasz dobrobyt zawdzięczamy głównie tej "elycie", bo bez lekarzy zabiłaby nas każda choroba, bez inżynierów i naukowców nie mielibyśmy za to np. czystej wody czy takiej ilości żywności. Ilość dostępnych zasobów takich jak żywność jest większa dzięki "elycie", która "produkuje" dodatkowe zasoby.

Ale teraz jest tak, więcej dzieci mają konsumenci zasobów, niż producenci, to może oznaczać wzrost konsumpcji przy spadku produkcji zasobów. W pewnym momencie możemy dojść do miejsca gdy zaczniemy zużywać to co udało się do teraz zaoszczędzić, a w końcu wyczerpiemy zasoby.

Wtedy do gry wejdzie znów dobór naturalny i będzie promował tych, którzy będą lepsi w wykorzystaniu zasobów do produkcji młodych, ale to będzie też oznaczało, że większość ludzi znajdzie się w okolicach cienkiej linii głodu, chłodu i ubóstwa.

Mówiąc inaczej, przy ograniczonych zasobach i niekontrolowanej nadprodukcji konsumentów zasobów nad tymi, którzy te zasoby "produkują" dojdzie do wyczerpania zasobów i liczebnością populacji zacznie kierować natura [czyli dobór naturalny].

Stąd mój wniosek [którego nie jestem pewny, ale wydaje mi się prawidłowy ;-)], że albo my będziemy kontrolowali ilu nas jest, albo zacznie robić to za nas dobór naturalny. Wydaje się jednak, że nasza kontrola [np. odgórne ustalenie, że każda para może mieć góra n dzieci, osiągane np. przez podawanie środków antykoncepcyjnych] byłaby lepsza bo wszyscy ludzie mieliby taką samą szansę na bycie rodzicem [nadal ze wskazaniem na ogół, a nie "elyty" bo przecież ograniczenie działałoby z góry, a nie z dołu].
Dobór naturalny doprowadziłby zaś prawdopodobnie do wymarcia ogółu i pozostawił nową "elytę".

I tu jest problem, bo chęć posiadania potomstwa jest tak głęboko wbudowana w nasze geny [czytaj najwięcej jest teraz w nas genów które pośrednio lub bezpośrednio związane były właśnie z posiadaniem potomstwa, bo każda przewaga jednego zestawu genów uzyskana dzięki jednemu z genów oznaczała, że ten gen będzie bardziej liczny w następnej generacji], tak głęboko wbudowana w naszą psychikę przez dobór naturalny, że wg. naszych zasad moralnych ograniczanie ludziom ilości posiadanych dzieci jest niehumanitarne.
Czyli dobór naturalny mógł w ciągu historii naszego gatunku wbudować nam coś co może zadziałać w taki sposób, że sami nie zaczniemy prowadzić kontroli i z czasem przekażemy ją doborowi naturalnemu z powrotem.

[Wracając do wbudowanych norm moralnych, np. pomysł by "elyta" miała prawo do większej ilości dzieci niż ogół jest w ocenie większości z nas jeszcze bardziej niehumanitarny niż ograniczenie wszystkim ilości dzieci. Od razu się to kojarzy z faszyzmem].

Kończąc :-)
Wszystko się chyba sprowadza do pytania z tytułu "Dobór naturalny czy my?" Kto ma kontrolować wielkość populacji?


Podobne postybeta
Hodowla ;-)
Rankingi, to nie takie proste ;-)
Teoria ewolucji vs hipoteza kosmicznych siewców życia vs hipoteza kreatora vs hipoteza kreatora na młodej Ziemi - mecz przy pomocy Bayesa :-)
"Skoro ludzie wyewoluowali z małp to czemu małpy nadal istnieją?"
Patriotyzm

6 komentarzy:

  1. Twoj post strasznie zalatuje ideą gospodarki sterowanej centralnie.

    Pytasz: Kto ma kontrolować wielkość populacji?

    Odpowiadam: Nikt. Po co pchać łapy tam gdzie mechanizmy samoregulacji sie sprawdzają.

    OdpowiedzUsuń
  2. Nikt oznacza dobór naturalny.

    Czyli w pewnym momencie po prostu możemy dotrzeć do etapu gdzie część ludzi będzie umierała z głodu więc ich geny nie będą propagowały do następnych pokoleń.

    To jest właśnie ten wybór, czy my to mamy kontrolować tak żeby wszyscy ludzie żyli na w miarę przyzwoitym poziomie i mogli dochować się potomstwa [ale wtedy jego liczba będzie ograniczona z góry], albo gdy tą regulacją zajmie się dobór naturalny.

    Jest oczywiście możliwa jeszcze taka droga, gdzie ogół ludzi sam się ogranicza i mamy odpowiednio mało dzieci, ale wtedy sukces reprodukcyjny będą osiągali ci, którzy będą żerowali na ogóle, a ich dzieci pewnie będą miały skłonności w tym samym kierunku więc szybko będzie ich tyle, że zniknie możliwość rozdzielania nadwyżek tak by takie dzieci jadące "na gapę" mogły przeżyć, czyli znów dobór naturalny zacznie przycinać rozmiary populacji.

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba życie/przeżycie/dożycie i sukces reprodukcyjny jest dziś bardziej skomplikowany niz tylko nie wymieranie z głodu.
    Z podstawowych rzeczy to liczy się nie tylko ilość ale i jakość. Może jednak posiadanie jednego potomka to lepsza strategia niż gromadka?
    Poza tym dziś ewolucja i powielanie to nie tylko geny, a także np. wychowanie, przekazywanie poglądów.

    Natomiast na pewno się zgadzam, że Samolubny gen jest lekturą pobudzającą do wielu przemyśleń :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczytem arogancji jest myśleć że w obecnych czasach dobór naturalny traci znaczenie… To że teraz cechy pojedynczego osobnika mają mniejszy wpływ na ilość potomstwa, zmienia jedynie nieznacznie reguły gry.

    To co opisałeś to dwie różne strategie przetrwania.

    Ewolucja _nie_ jest czymś co dotyczy pojedynczego osobnika, ani nawet układu matka-dziecko. Spoglądając na to nieco szerzej obie strategie mają głęboki sens:

    Osoby nie posiadające żadnych środków, starają się maksymalnie rozprzestrzeniać swoją linię genetyczną.

    Z drugiej strony, następuje koncentracja zasobów (wykształcenie, majątek, władza).

    W obu przypadkach przypomina to zajmowanie strategicznych pozycji przed "ostateczną rozgrywką".

    Gdy ten szczęśliwy statek, pójdzie na dno, przetrwają ci, którzy będą o właściwym czasie we właściwym miejscu, oraz ci którzy będą mieli siły i środki by tam "dotrzeć".

    Druga sprawa, w przypadku zwierząt stadnych, nawet osobnik nie mający potomstwa może brać aktywny udział w rozprzestrzenianiu swojej linii genetycznej.

    OdpowiedzUsuń
  5. @Tomasz: ale jeżeli nie wszyscy postawią na jakość, a pozostanie grupka która postawi na ilość to zakładając, że dzieci każdej z grup będą wybierały częściej model rodziców to po jakimś czasie grupa stawiająca na ilość przeważy nad grupą stawiającą na jakość.
    I w pewnym momencie ta część stawiająca na jakość może zniknąć w morzu stawiających na ilość, a wtedy może zacząć się głód, czyli wróci dobór naturalny w czystej postaci.

    @blog: tak, dobór naturalny nadal działa, ale w nienaturalnym środowisku, np. teraz w krajach rozwiniętych i wysokorozwiniętych jeżeli ktoś sobie napłodzi 12 dzieci i ich nie będzie sam utrzymywał to przejmie je na swoje barki państwo. Dobór nie promuje więc teraz tych, którzy inwestują "z głową", ale tych którzy pozbawieni są rozsądku w tej dziedzinie.
    Oczywiście dobór nadal działa np. w przypadku odporności na choroby, czy innych sprawach, ale jego wpływ jest osłabiony. Temu, że dobór nadal działa będziemy wg. mnie zawdzięczać też to, że za parę pokoleń kobiety będą w stanie donosić szczęśliwie ciążę w wieku 45 lat, bo kiedyś nie musiały [do tego czasu jeżeli jeszcze żyły to miały już zwykle sporo dzieci, z których niektóre już miały swoje] i nie było presji na przedłużenie reprodukcji, teraz jest bo wiele par o dziecko zaczyna się starać dopiero po 30 roku życia.

    Z jednym się z Tobą @blog nie zgadzam, dobór działa raczej na pojedyncze geny, a dokładniej na to co jest ich wynikiem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Och, ależ zaszlachtowałem koniec mojego komentarza przecinkami. Nie powinienem był w ostatniej chwili poprawiać tekstu…

    Postaram się wyjaśnić dla czego dobór naturalny w naszym przypadku nie dotyczy pojedynczych genów, ani nawet osobników, a całych linii genetycznych.

    Przyczyna jest prosta: Jesteśmy zwierzętami stadnymi.

    Prosty model, w którym pojedyncze geny mają decydujące znaczenie działa chyba tylko w przypadku bakterii, gdzie wymiana materiału genetycznego i proces podziału to zupełnie dwa odrębne mechanizmy.

    W naszym przypadku wszystko się komplikuje.

    Zobacz analogie:

    Organizmy wielokomórkowe. Tu w ogóle nie ma mowy o ewolucji w na poziomie pojedynczej komórki. Dla tego właśnie traktujemy siebie jako jedną całość a nie kolonię miliardów organizmów.

    Organizmy społeczne, takie jak mrówki. Tu rola pojedynczej robotnicy jest nieomal taka sama jak komórek w poprzednim przykładzie. Zauważ że bezpłodna robotnica nadal ma wpływ na przekazanie przyszłym pokoleniom swojego materiału genetycznego.

    … i na koniec my, z naszym "zaawansowanym" społeczeństwem.
    Tu relacje nie są aż tak silne jak w dwóch poprzednich przykładach, ale pewne analogie występują. Ponieważ działamy zbiorowo, to również prawa doboru zaczynają oddziaływać na całe linie genetyczne. W pewnych okolicznościach całe rody można traktować nieomal jak jeden organizm.
    Gdy pomagamy komuś ze swojej rodziny, albo nawet tylko osobie, którą aprobujemy (zazwyczaj twierdząc że są podobni do nas) tak na prawdę wspieramy własną linię genetyczną.
    Naszym wielkim wynalazkiem jest instytucja dziadka i babci. Osobniki które już nie są zdolne do rozmnażania, nadal aktywnie wspierają swoich potomków. Możliwe że to właśnie dla tego tak bardzo wydłużył się czas naszego życia w ciągu pokoleń.

    Druga sprawa, każdy z nas niesie bardzo bogatą pulę genów. To trochę jak zakupem kablówki. Zazwyczaj wybieramy operatora ze względu na jeden kanał, ale w pakiecie dostajemy kilkanaście innych.

    Co do przykładu z matkami po 30 roku życia. Obawiam się że podobna adaptacja nie ma wielkich szans – nie w przeciągu krótkiego czasu. Gwałtowne zmiany zachodzą zazwyczaj pod wpływem silnej presji środowiska. Obecnie takiej presji nie ma.
    Hodowcy potrafią wzmocnić pożądaną cechę w przeciągu 5–10 pokoleń, ale osiągają to stosując bardzo drastyczne metody, z rozmnażaniem wsobnym włącznie. Wątpię by obecna tendencja utrzymywała się aż tak długo.

    OdpowiedzUsuń