No i najwyraźniej mamy kolejną odsłonę świętej wojny.
Dawniej była między Commodore i Atari, później między PC i Amigą, później jeszcze między Asus EEE PC i MSI Windem, a teraz mamy nową między Androidem i iPhonem.
Możemy się więc dowiedzieć, że Android ssie, albo że srajfon ssie. Że w Androidzie są niedorobione aplikacje, albo że w iPhonie firma traktuje użytkowników jak idiotów i tak dalej i tak dalej.....
To ja może od innej strony zaczną.
Nie lubię szpinaku. Ale wiem, że są ludzie którzy szpinak lubią. Nie czuję z tego powodu nad nimi moralnej wyższości, ani mi ich nie żal. Oni to lubią i dobrze im z tym.
Nie będę przekonywał ich, że są idiotami bo jedzą to zielone paskudztwo, które wcale nie jest takie zdrowe jak to onegdaj twierdzono.
Nie będę bo oni to lubią, a lubiąc to wcale mi nie szkodzą.
Nie rozumiem ich sympatii do szpinaku, nie podzielam jej, ale rozumiem, że oni mogą go lubić.
Wiem też, że to, że lubią szpinak nie oznacza niczego złego.
Od ludzie jak ja, tylko, że lubią szpinak.
Jeszcze z innej strony.
Podobają mi się kobiety. Nawet bardzo mi się podobają.
Ale akceptuję, że są faceci którzy wolą innych facetów. Nie rozumiem ich, ale tu jest ta sama sytuacja co ze szpinakiem. Nie czuję nad nimi żadnej moralnej przewagi, nie jest mi ich też żal. Dobrze im z tym i to jest fajne.
To samo jest z Androidem i iPhonem.
Ja lubię Androida. Podoba mi się. Spełnia moje wymagania.
iPhone i większość produktów Apple mi się nie podoba. Nie podoba mi się ich estetyka, wolę zdecydowanie użyteczny minimalizm w wykonaniu Google.
Ale nie czuję się z tego powodu lepszy od miłośników Apple, nie jest mi ich też żal.
Akceptuję ich wybór i cieszę się ich szczęściem.
Urok demokracji, pluralizmu, wolności, whatever, polega na tym, że ja mogę mieć swoje ulubione i ukochane rzeczy, produkty, książki, filmy, utwory, co tam jeszcze, a inni mogą mieć swoje.
Tak, cudzy wybór może mi się wydawać dziwny, mogę go nie podzielać, ale to nie moja sprawa. Puki ten ktoś mi z butami w życie nie wchodzi to nie jest mój problem.
A czy Android jest lepszy od iPhone'a, albo iPhone lepszy od Androida?
Tak.
Dla zadowolonego użytkownika Androida Android jest lepszy od iPhone'a, a dla zadowolonego użytkownika iPhone'a iPhone jest lepszy od Androida.
Jedni ze słodyczy lubią orzechy, inni czekoladę, a jeszcze inni golonkę i kotlet schabowy.
Nie da się zbudować obiektywnego rankingu w przypadku systemów operacyjnych dla telefonów, tak jak nie da się zbudować rankingu dla języków programowania, dla urody kobiet czy jakości życia. To są problemy wielowymiarowe i każdy ma swój własny zestaw wag i akceptowanych poziomów.
I po co o to kopię kruszyć?
Podobne postybeta
Święta wojna...
A różne takie...
Wegetarianizm kaizen - czyli ja bywać wegetarianinem bez zbytniego wysiłku ;-)
Dwa tygodnie z Linuksem - na razie na 4-
Nadmiar wyboru, to jest problem dla Androida ;-)
poniedziałek, sierpnia 30, 2010
Święta wojna - kolejna odsłona
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
A jednak rozumiesz o co chodzi w liberaliźmie - nie ma trupa, więc nie było zbrodni.
OdpowiedzUsuńProblem leży w czymś innym - w braku liberalizmu środowisk gejowskich oraz w semantyce.
Pewnie słyszałeś o przypadkach w których lobby gejowskie rozprawiało się w najróżniejszy sposób ze swoimi przeciwnikami. Przykład amerykańskiego profesora z Chicago, który został zwolniony z pracy dlatego, bo miał jego definicja małżeństwa była zbyt konserwatywna dla gejów, utracie pracy na stanowiskach przez paru ludzi federalnych z powodu nie-takich poglądów itd. Największą hipokryzją wykazał się ostatnio niejaki Vaugh Walker. Mieszkańcy Kalifornii uznali w demokratycznym referendum, że chcą aby małżeństwo było definiowane jako związek kobiety i mężczyzny. Nie było w tej decyzji nic dyskryminującego, bo była to tylko i wyłącznie semantyka. Geje nie utracili żadnych praw - po prostu ich związki nie mogły figurować w stanowych papierach pod nazwą "małżeństwo". Semantyka to cecha języka, a ten tworzą ludzie, a nie rządy. Pan sędzia Walker uznał jednak (jak typowy socjalista), że demokracja jest święta, o ile ludzie głosują tak jak powinni - jeżeli postąpią inaczej, trzeba ich decyzję w imię tejże demokracji naprostować. No i w imię woli ludu, autorytaryzm zastąpił demokratyczne głosowanie. Nie widzisz w tym hipokryzji? W społeczeństwie, które kieruje się nie wartościami demokratycznymi, a republikańskimi nie byłoby żadnego kłopotu. Geje mogliby się w wiązać w związki o nazwie jakiej by tylko zapragnęli (nawet "para prezydencka Mark and Tom") i mogliby się nazywać tak jak chcą, a inni ludzie mogliby się stosować do tej nazwy, albo używać innej - dla nich bardziej odpowiedniej. W takim społeczeństwie, ich przeciwnicy mogliby mówić, że tamci są chorzy na homoseksualizm, a oni mogliby ripostować że te słowa są wynikiem choroby jaką jest homofobia i to bez względu na to czy homofobia, albo homoseksualizm byłyby uznawane przez pewne organizacje za choroby czy też nie. W wolnym społeczeństwie mogę mówić na konia "pies" i nikt nie ma prawa mi nic za to zrobić. W wolnym społeczeństwie mogę krzywdzić czyjeś uczucia i go obrażać. Z tym chyba też się zgodzisz - tak jak ty, jestem czytelnikiem Dawkinsa i oboje wiemy jak bardzo nie podobają się mu paragrafy na obrazę uczuć religijnych.
Wracając do semantyki. Inną sprawą jest to, co o homoseksualizmie sądzą takie organizacje jak WHO. Jeżeli wg nich nie jest on chorobą to wszystko jest okej. Jeżeli jest wg nich chorobą to nadal jest wszystko okej, bo nie byłaby to choroba przenoszona drogą kropelkową i ludzie na nią chorzy nie powinni mieć żadnego przymusu leczenia się tak jak takiego przymusu nie mają ludzie z alergią na szpinak. Poglądy na to czy homoseksualizm z naukowego punktu widzenia jest chorobą czy nie są różnie. Socjaliści najczęściej mówią, że nie jest. Zapytani natomiast dlaczego, odpowiadają, że WHO skreśliło homoseksualizm z listy chorób. Ja mówię natomiast, że jest chorobą, bo WHO tak uważa. Socjalista się spyta gdzie w papierach WHO jest napisane "homoseksualizm to choroba", a ja odpowiem, że nigdzie i mimo to nadal będę miał rację. Wszystko zależy od używanej definicji choroby, a WHO przyjęło swoją definicję i podział. No więc choroby (diseases) są podzielone na różne grupy, w tym zaburzenia (disorders). W zaburzeniach mamy między innymi grupy zaburzeń psychicznych (mental disorders) oraz emocjonalnych (EBD) połaczone w zbiorczą grupę Mental and behavioral disorders (ICD-10: F290–319 i indeks DSM). Tutaj pojawiają się pewne rozbieżności pomiędzy oficjalną klasyfikacją WHO (ICD-10) oraz klasyfikacją Amerykańskiego Stowarzyszenia Psychiatrycznego (DSM), ale pomimo innej taksonomii i paru różnic w definicjach, wnioski są te same. ICD-10 definiuje zaburzenia psychosomatyczne oraz zaburzenia seksualne, podczas gdy DSM skupia się na objawach. Ja skupię się na podejściu w oparciu o taksonomię ICD-10, bo to od tej zacząłem i to właśnie ustalenia WHO są najczęściej przytaczane. Objaw psychosomatyczny to taki, kiedy stan umysłu rzutuje na zaburzenia fizyczne. Kiedy zgodnie z definicją choroby objawy te zaburzają prawidłowy przebieg jakiegokolwiek procesu fizjologicznego, mówimy o zaburzeniu psychosomatycznym. Seksualne zaburzenia psychosomatyczne (czyt. nie staje mi, bo mam kłopoty z głową) mają własną szufladkę we wspomnianej przeze mnie wcześniej kategorii zaburzeń psychicznych i behawioralnych. Co ciekawe, za proces fizjologiczny jest uznany proces rozmnażania się na drodze aktu płciowego. Jeżeli facet jest w stanie zrobić dziecko kobiecie "po bożemu" to jest okej. Jeżeli mu nie staje, albo nasienie jest nie-okej to mówimy już o chorobie. Przykład? Masochizm. To, że ktoś czerpie przyjemność seksualną z odczuwania bólu samo w sobie nie jest chorobą według WHO. Chorobą jest natomiast przypadek, kiedy ktoś nie jest w stanie osiągnąć pełnej satysfacji (chodzi o wzwód i/lub ejakulację) bez odczuwania bólu (lub jeżeli np dążenie do odczówania bólu staje się dla niego obsesją, ale to już jest inna sprawa i jest klasyfikowane jako część zespołu zaburzeń). W każdym razie masochizm w wersji "bez pejcza mi nie staje" według WHO jest jak najbardziej chorobą. Teraz, o ile biseksualizm wg WHO nie jest chorobą, dlatego bo biseksualny facet nie robiąc tego nawet od lat z kobietą, o ile jest rzeczywiście tylko biseksualny, jest w stanie "po bożemu" zapłodnić kobietę. A homoseksualista? Biedak, jakby się nie starał, nie osiągnie erekcji nawet z xxx xxx (tutaj wstaw imię i nazwisko kobiety, którą uważasz za najgorętszą przepióreczkę na Ziemi) i z dzieciaków będą nici (o ile nie zastosujemy jakiś innych środków typu in vitro). Mamy dokładnie tą samą sytuację, co w przypadku masochizmu. Masochizm ma swój kod ICD-10 (F65.5) oraz DSM (302.83). To, że homoseksualizm takowych nie ma powinniśmy więc traktować tylko i wyłącznie jako niedopatrzenie ze strony WHO, a nie jako deklaracje mówiącą, że homoseksualizm nie jest chorobą, no nie?
OdpowiedzUsuń"Urok demokracji, pluralizmu, wolności, whatever, polega na tym, że ja mogę mieć swoje ulubione i ukochane rzeczy, produkty, książki, filmy, utwory, co tam jeszcze, a inni mogą mieć swoje.
OdpowiedzUsuńTak, cudzy wybór może mi się wydawać dziwny, mogę go nie podzielać, ale to nie moja sprawa. Puki ten ktoś mi z butami w życie nie wchodzi to nie jest mój problem."
To jest urok liberalizmu, czyli czegoś, co z demokracją ma niewiele wspólnego. Mylisz pojęcia. W demokracji nie mogę zapalić papierosa (jestem osobą niepalącą)we własnym lokalu, za który zapłaciłem z wypracowanych własnoręcznie przez lata pieniędzy, bo tak chce większość. To nie jest wchodzenie z butami w moje sprawy? A może ja chcę aby moja knajpa była tylko dla palących? Może chcę, żeby była tylko dla niskich blondynów? grubych murzynów? W demokracji nie mogę zapalić marihuany samotnie, we własnym mieszkaniu (nie używam narkotyków), bo tak chce większość. W demokracji nie mogę mieć poglądów takich jakie chce, tylko takie na jakie pozwala mi większość. W demokracji nawet nauka jest prześladowana - można w pracy historycznej kwestionować ilość Polaków zabitych przez Ukraińców, ale nie można kwestionować ilości Żydów zabitych przez Niemców. W demokracji (w Szwecji) kobieta mogła się znaleźć w radzie nadzorczej mojej firmy, którą sam stworzyłem nie dlatego, bo tego chciałem, tylko dlatego bo jest kobietą - a takiej ingerencji w czyjeś interesy chce większość. W demokracji nie można nawet legalnie popełnić samobójstwa (samemu), a lekarze, którzy prowadzą prywatne gabinety są zmuszani do przeprowadzania zabiegów aborcji pod groźbą cofnięcia prawa do wykonywania zawodu. Proszę, nie pieprz więc o pięknie demokracji, bo demokracja to najzwyklejszy reżim totalitarny, z tą różnicą wobec autorytaryzmu, że tam odpowiedzialność spada na jedną osobę, a w demokracji odpowiedzialność rozmywa się na niedookreślony byt zwany elektoratem.
@anonimowy, "To jest urok liberalizmu, czyli czegoś, co z demokracją ma niewiele wspólnego" pier%^#%# jak potłuczony. Jak każdy korwinista. Pokaż choć jeden liberalny nie demokratyczny system.
OdpowiedzUsuń@Przemelek, rzecz w czymś innym. Apple vs Android to tak naprawdę kolejna odsłona świętej wojny pomiędzy Panem Otwartym, a Panem Opatentowanym. Ta wojna ma swój początek gdzieś w lochach pod MIT gdzie narodził się rms, a nigdy się nie skończy.
iPhone i Android to tak na prawdę dwie różne filozofie. Zarówno na poziomie sprzętowym jak programowym. Choć obydwie dają bardzo podobne narzędzia i funkcjonalności to zupełnie inaczej podchodzą do sprawy tego co można, a czego nie.
Już się kiedyś wypowiadałem na tym blogu, że w XXI nie istnieje żadne duże państwo w pełni liberalne zarówno demokratyczne jaki niedomokratyczne. Istnieją państwa częściowo liberalne np takim państwem jest o dziwo Szwecja, gdzie pomimo wysokich podatków gospodarka jest relatywnie dosyć liberalna. Jest to jednak państwo skrajnie nie liberalne w sferze obyczajowej w której otwarcie dyskryminuje się osoby o poglądach niezgodnych z linią programową państwa. Bardzo liberalnym i zarazem niedemokratycznym państwem była Polska w drugiej połowie lat 80tych. W tym momencie nie ma w UE państwa, które nawet zbliżałoby się do tego poziomu liberalizmu (zarówno społecznego jak i ekonomicznego). W chwili obecnej państwem europejskim z największym ilorazem liberalizmu do demokracji jest w mojej opinii Monako.
OdpowiedzUsuńNajśmieszniejsze jest to, że o wiele większy problem jest ze znalezieniem dużego państwa w pełni demokratycznego (nie ważne czy liberalnego czy nie). Nawet w państwach stawianych za wzory demokracji istnieją całe struktury państwowe na kształt których obywatele nie mają wpływu i nawet w tych krajach dochodzi do naprostowań woli elektoratu. Cała podobno ultra-demokratyczna Europa została wydymana w ten sposób przy pomocy czegoś co się nazywało traktatem Lizbońskim. Głosować mogli tylko Irlandczycy,a jak się okazało jakie są wyniki to kazano im głosować jeszcze raz. Czyż to nie jest śmieszne?:)) Demokracja w dzisiejszych słownikach powinna być określana mianem nie władzy ludu, a złudzeniem władzy ludu z dopuszczeniem elektoratu do głosu w nieistotnych sprawach. Demokracja stała się przykrywką za których może się schować grupa, która tak naprawdę rządzi. Dlatego preferuję systemy otwarcie autorytarne - tutaj wiadomo gdzie ludzie mają się udać z kamieniami jeżeli jest im źle.
Liberalizm gospodarczy tak, ale wolność robienia cokolwiek pilnowana przez państwo by nie było niebezpiecznych przegięć (w stylu wdrożenia hasła "bij pedała!"), czyli przestępstw, jest już zła...
OdpowiedzUsuńCzy końcówka PRL była liberalna... nie! To państwo było w takim stanie rozkładu, że nie było wstanie egzekwować prawa.
Nie ma czegoś takiego jak "prawdziwy liberalizm". Jeżeli powstanie on w sferze gospodarczej i obyczajowej "na raz" oraz państwo nie będzie się wtrącać to mamy anarchię.
W systemie autorytarnym coś takiego jak wolność jednostki nie istnieje z założenia. Zawsze władza będzie mogła zamknąć obywatela pod byle pretekstem. w autorytarnej II RP był obóz w Berezie Kartuskiej. Wysyłano tam na "reedukację" przeciwników obozu Piłsudskiego. Skuteczność lepsza niż w przypadku łagrów i GUŁAGu, bo zazwyczaj starczyły 3 miesiące i osobnik był wypuszczany i już mu do głowy nie przychodziło rozrabiać...
Oczywiście rozumiem, że system autorytarny jest dobry jeżeli rządzimy "my", a nie "oni".
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBereza Kartuska była tworem typowym dla socjalistów. Piłsudski był przecież socjalistą i już o tym pisałem na tym blogu. Nie takim strasznym jak Trocki czy Hitler, ale bardziej umiarkowanym - mniej więcej na poziomie Tito lub Mussoliniego. Ja mówię natomiast o autorytaryzmie nie-socjalistycznym. Przywołane przeze mnie Monako jest państwem quasi-autorytarnym (nie w pełni, bo posiada pewne struktury wybieralne), a jest zarazem państwem bardzo liberalnym. Niektóre stany w USA są bardzo liberalne mimo swej konserwatywnej natury. Tutaj nie mogę się wypowiadać na podstawie własnego doświadczenia, ale w bardzo wielu miejscach można znaleźć teksty o tym, że nawet w samym środku południa nie linczuje się homoseksualistów, a stosunki społeczne są regulowane niepisaną zasadą "nie mów, nie pytaj".
OdpowiedzUsuńTy natomiast piszesz, że wolność jest niebezpieczna, bo można by wdrażać w życie hasła typu "bij pedała". Pokazuje to tylko, że w ogóle nie rozumiesz podstawy liberalizmu mówiącej o tym, że granicą wolności jednej osoby jest wolność drugiej. Mylisz też znowu liberalizm z jego skrajną odmianą - libertarianizmem czy też tzw. anarcho-kapitalizmem. Konserwatywny-liberalizm zakłada zazwyczaj istnienie silnego państwa tzn silnego, ale nie wtrącającego się tam,gdzie tego nie potrzeba. Państwo powinno potrafić wyegzekwować naruszenie wolności osobistej, albo prywatnego mienia. Państwo powinno potrafić reprezentować naród za granicą oraz powinno być go w stanie obronić organizując armię etc. Liberalizm pozwala ludziom krzyczeć "bij pedała", ale nie pozwala tego robić. Liberalizm pozwala też krzyczeć "katole na stos" na koncertach Nocturnal Mortum. I nie rozumiem czemu liberalizmowi ma przeczyć to, że państwo będzie reprezentowane przez jedną osobę? Wytłumaczysz mi to? Bo ja nie widzę jednak tej zależności.
PRL w drugiej połowie lat 80tych nie miał jakiś specjalnych problemów z egzekwowaniem prawa. Chodzi raczej o to, że prawo stało się rzeczywiście liberalne. W sferze społecznej można było nie mniej niż teraz, a w sferze gospodarczej zapanowała prawdziwa wolność - założenie własnego interesu było sprawą wręcz natychmiastową. Było kilkadziesiąt razy mniej licencji niż dzisiaj. Potem, wraz z czasem prawo zaczynało się krystalizować i przybrało ostateczną formę w 88tym roku, kiedy to Rakowski i Wilczek stworzyli ustawę o działalności gospodarczej. O ile działała ona jeszcze przez ponad 10 lat to dodatkowe przepisy wprowadzane stopniowo w trakcie lat 90tych dokonywały deliberalizacji prawa, aż do momentu, kiedy ustawa ta przepadła w roku 2000 z winy niby-liberałów z PełO... ups.. z AWS i UW. Z resztą pewnie jesteś za młody, żeby cokolwiek pamiętać z tamtych czasów, bo raczej byś nie pisał takich rzeczy, że PRL nie potrafił egzekwować prawa.
Dodam jeszcze, że w sferze społeczno-obyczajowej Polska jest nadal jednym z najbardziej liberalnych krajów w UE. Można u nas oficjalnie być gejem (nikt ich niepałuje, a można łatwiej dostać etat w TVNie), narodowym-demokratą, prostytutką, księdzem i głosić przy tym głośno swoje poglądy. Jest co prawda parę tematów, których nie warto poruszać jak krytyka Żydów albo krytyka religii, ale to jest pestka w porównaniu z taką Francją. Tam nie dość, że naprawdę nie można odzywać się na wiele tematów to państwo nawet nie ochroni twojej własności, kiedy hordy bandytów wybiegają z koktajlami mołotowa na ulice paryskich przedmieść. Ba, nie można ich nawet skrytykować, żeby nie zostać nazwanym rasistą i wywalonym z państwowego stołka.. to przecież jest taka sfrustrowana młodzież która cierpi, bo przyszło jej żyć w państwie policyjnym.
Jeżeli wartości liberalne są ci więc chociaż trochę bliskie to się ciesz, że przyszło ci urodzić się Polakiem.
@anonimowy - wetnę się.
OdpowiedzUsuńZakładasz, że ludzie mają naturalną tendencję do przestrzegania prawa i to naturalnego, a nie stanowionego, do opierania swoich działań na rozsądku i do wrodzonej chęci nieograniczania innych ludzi.
Piękne ideały, ale sam sobie przeczysz, bo twierdzisz, że "socjaliści" chcą narzucić innym swój sposób myślenia i ograniczać innych. Czyli już na starcie okazuje się, że jedna z podstaw Twojego systemu to mrzonka bo istnieją ludzie, którzy chcą rządzić innymi.
Tu jest właśnie siła demokracji, ona nie jest utopią. Zakłada te utopijne rzeczy, czyli to, że ludzie z natury chcą przestrzegać prawa, że kierują się rozsądkiem i że nie chcą ograniczać innych (czyli nie chcą narzucać innym swojej woli), ale wprowadza też mechanizmy, które mają zabezpieczać wszystkich przed niektórymi, którzy tych właściwości nie mają.
Czyli tworzy prawo stanowione tworzone na drodze konsensusu, prawo stanowione jest projekcją praw, które przestrzegać chce ogół. Nawet gdy w jakiś sposób prawo się zepsuje, to demokratyczne mechanizmy pozwalają je naprawić. Nie podoba Ci się podwyżka VAT? Nic prostszego, startujesz w wyborach i jeśli odpowiednio dużo osób podziela Twój pogląd to wygrywasz wybory i zmieniasz prawo. Jeśli nie otrzymasz takiego poparcia to znaczy, że ogół jednak woli płacić ten podatek, czyli tutaj akurat Ty jesteś tą jednostką, która nie chce przestrzegać prawa.
Demokracja zakłada też, że większość ludzi jest rozsądna i kieruje się rozsądkiem. Ale wprowadza mechanizm, znów wybory, które pozwalają na to by upewnić się, że większość decyzji będzie rozsądna. Jest np. w Polsce grupa ludzi, którzy uważają, że rozsądnie byłoby wypowiedzieć wojnę Rosji, ale jest też większa grupa ludzi, którzy uważają, że rozsądniej nie jest wypowiadać tej wojny. Rachunek prawdopodobieństwa mówi, że raczej ta grupa, która ma większość wie lepiej.
No i trzeci mechanizm, tym razem wybory i kadencyjność, który chroni przed ludźmi, którzy chcą narzucić innym swoją władzę. Jak komuś się raz uda to za jakiś czas jego rządy zostaną zweryfikowane, jeśli jego wizja zbyt odpłynie od wizji wyborców to go już nie poprą.
W Twoim systemie wystarczy 1 zdegenerowana jednostka i Twój system pada, bo może pojawić się 1 osoba, która przejmie całą władzę i wszystkie zasoby. W demokracji wszyscy ludzie mogą być takimi zdegenerowanymi jednostkami, a i tak można sprawić, że większość będzie żyła w świecie, w którym nikt ich nie będzie ograniczał, bo zwykle wszyscy mają podobne cele i ideały.
@RMK, poruszyłeś ważną kwestię. Ludzie nie kierują się rozsądkiem w swoich działaniach choć zapytani "co by zrobili gdyby" udzielają całkiem rozsądnych odpowiedzi.
OdpowiedzUsuńRęka w górę kto czyta instrukcje przed uruchomieniem urządzenia/programu. Nie widzę:) Mówiąc w prost każdy użytkownik kłamie, a skoro ludzie są użytkownikami życia (w sensie norm społecznych, prawa itp.) to to, że mówią, że są rozsądni i rozsądnie postępują nie oznacza, że tak na prawdę robią.
Demokracja zapewnia coś w rodzaju zaworu bezpieczeństwa chroniącego wolność ludzi przed grupą, która tą wolność chciała by ograniczyć.
Zakładam, że ludzie mają naturalną tendencję do przestrzegania prawa? Coś takiego gdzieś założyłem? Ja zakładam tylko, że większość ludzi woli spokój od chaosu. Gdyby było inaczej to ludzie nie organizowaliby się w państwa i nie tworzyliby prawa. Moje założenia są takie same jak dla wielu innych systemów. Ja nie mówię o innych założeniach, ale o innym sposobie ich realizacji. Twój argument więc odpada w przedbiegach.
OdpowiedzUsuńPiszesz o prawie tak jakbyś ty znowu zakładał, że jestem anarchstą. Niestety, ale nie jestem anarchistą i nie chcę zrezygnować z czegoś takiego jak pisane prawo.
Jeżeli chodzi o demokrację to po pierwsze i tak nie mam szans na wygraną w wyborach, bo partie są finansowane z budżetu państwa, mają swoich inwestorów oraz przede wszystkim 4tą władzę czyli kapitał medialny. Tusk rączkami HGW podarował ITI (czyt. TVN) nowy stadion Legii z supercentrum handlowym i nie ma się co dziwić, że Wajda mówi o przyjaciołach z TVNu. Tymczasem TVN pomiędzy Tańcemz Gwiazdami, a sędziną jakąś tam serwuje swoją pro-Tuskową propagandę. Ostatnio dla przykładu promują niejaką Krzywonos jako głos prawdy, a milczą o tym, że ta pani okazała się być pospolitą mitomanką, czego dowodzi pewien biuletyn IPN. Co z tego? Liczy się żeby dosrać PiSowi. Mi by PiSu nie było całkowicie żal i samemu im prywatnie dosrywam, ale do tej pory jeszcze przydatni, bo udawało im się przystopowywać takie wykwity "liberalizmu" jak cenzura Internetu. W to, żeby SLD postawiło się postawić PO nie wierzę i obydwoje wiemy dlaczego. Wracając jednak do sedna, TVN zaczyna działać i ludzie zaczynają wierzyć, że ważniejszy dla nich jest jakiśtam krzyż na jakiśtam placu (cholera, ja tam chyba od pięciu lat nie byłem) niż podwyżka VAT. Sprawa z krzyżem jest przecież banalna - wystarczy znaleźć właściciela terenu lub ew osobę będącym jego gospodarzem i się go spytać czy krzyż ma stać czy też nie. Proste, ale proste rozwiązania nie są tutaj rządowi na rękę. Wolą jak ludzie myślą o krzyżu niż o długu publicznym. O ile jednostki potrafią być genialne tyle motchłoch zawsze jest głupi. Wracając do spraw około-pis'owych podobnie było ze sprawą pogrzebu Lecha na Wawelu. Nikogo nie obchodziło, że Katedra Wawelska jest własnością kościelną i ludzie, którzy zazwyczaj mówią, że własność prywatna jest święta, kiedy tylko znaleźli się wewnątrz motłochu przyłączyli się do żądań kradzieży mienia, mówiąc, że ta krypta tak naprawdę należy do nich - do ludu. Jakim prawem? Od prawie tysiąca lat z małymi przerwami należy do KRK. Dla mnie prawo własności oraz prawo do dysponowania własnym majątkiem jest święte i nawet gdyby chcieli tam chować Kim Dzong Ila (nie wiem czy dobrze napisałem, a nie chce mi się sprawdzać) nie wysnuwałbym nigdy takich żądań.
Niedaleko miejsca, gdzie się wychowałem stoi stary dworek. Zawsze mi się bardzo podobał i jestem do niego niezwykle przywiązany, ale czy to jest powód, żeby uzurpować sobie prawo do mówienia kto tam może mieszkać a kto nie? Powtarzam: piękny przykład na to jak ludzie będący w pojedynkę często bardzo rozsądni w motłochu w mig wyzbywali się własnych przekonań. Motłoch dokonywał nieraz linczu na Murzynach, bo komuś ukradziono konia. Motłoch palił w protestanckich Niemczech kobiety, bo miały znamiona i były rude. Motłoch obalał całkiem sprawne rządy żeby tylko wprowadzić krwiożerczych kacyków obiecujących im góry złota. To jest ta twoja mądrość tłumu? Niestety, ale nie przekonałeś mnie do niej. To, że parlament jest kadencyjny? To dlaczego mimo tego, iż ludzie od 20 lat narzekają na władzę to w telewizji są cały czas te same mordy? Jak pojawia się jakaś nowa twarz w wyniku tzw.wymiany pokoleniowej to już wiadomo, że szybko nie odpuści. Zapamiętaj sobie: w Polsce nie rządzi ani PO, ani PiS ani SLD tylko TVN, TVP, Polsat, Radio ZET, GW itd. A demokracja w Unii Europejskiej? To jest dopiero żart. Parlament ma g..no do gadania - jest instytucją czysto marionetkową. Rządzą biurokraci na dobór których zwykli obywatele nie mają żadnego wpływu - tamto jest dopiero d%$kracja. Konkursy do których wyników czasami nie ma się wglądu, nepotyzm korupcja. A czy mój system pada przy jednej zdegradowanej jednostce? Nie, dlatego bo mój system mówi, że monarcha i dyktator może wszystko,ale tylko w stosunku do aparatu państwowego (ograniczają go te same zasady co inne jednostki). Nie może więc kogoś kazać przeciągnąć pod kilem jak to się podobało carowi bodajże Pawłowi (mogę się mylić). Po drugie, w moim systemie dyktator/monarcha jest WŁAŚCICIELEM i BENEFICJENTEM aparatu państwowego, więc będzie się starał zrobić wszystko,żeby nim zarządzać jak najlepiej, aby osobiście mieć z tego jak największy zysk - będzie szukał doradców etc. Jeżeli coś spieprzy to będzie wiadomo gdzie szukać winnego. Nadal więc nie rozumiem, czemu taka forma rządów miałaby szkodzić wolności jednostki, albo przekształcić się socjalizm w stylu Fidela Castro.
OdpowiedzUsuńW twoim systemie wystarczy by zdegradowany był władca.
OdpowiedzUsuńZresztą, jak uczy nas historia, w każdej monarchii bardzo szybko pojawiała się grupa urzędników, którzy byli skorumpowani i działali dla własnego interesu niezależnie od tego kto był władcą.
I co by ten zdegradowany (chyba zdegenerowany??) władca miał takiego uczynić, żeby ten system padł? Najwyżej by się naraził ludziom, a tłumowi jest znaleźć o wiele łatwiej jednego dyktatora (co już nie raz udowodniono) niż ponad 500set parlamentażystów. A korupcja? Korupcja jest wtedy, kiedy państwo może ingerować w gospodarkę i infrastrukturę - lewe przetargi, lewa prywatyzacja, fikcyjne zlecenia itd. Gdzie w państwie z czysto-wolno-rynkową gospodarką jest miejsce na korupcję??
OdpowiedzUsuńMasz rację, zdegenerowany. Za mało kawy.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze dlaczego ludzie nie obalą tow. Kima, czy tow. Castro? Ponieważ oni zadbali by ludzie nie mieli do tego środków. Rewolucja Francuska udała się nie dla tego, że lud wygrywał bitwy tylko dlatego, że władza nie stłumiła jej w zarodku.
Po drugie:
- państwo jest własnością władcy jak sam pisałeś to mówienie
- państwo nie będzie ingerować w gospodarkę
Przecież to jest sprzeczność.
Ponieważ oznacza, że władca nie może rozporządzać swoja własnością. Przecież to się kupy nie trzyma.
Co do Monako to jest ono monarchią konstytucyjną, czyli mówiąc w uproszczeniu stołek prezydenta jest dziedziczny i nazywa się Książę. W tym konkretnym przypadku bliżej temu do systemu prezydenckiego.
W Korei Północnej jest socjalizm, a nie liberalizm i przywódca narodu ma tam diametralnie inne uprawnienia. Ma praktycznie nieograniczoną władzę nad wszystkim i każdym w tym nad siłami przymusu.
OdpowiedzUsuńW państwie, w którym obywatele są uzbrojeni coś takiego by w ogóle nie przeszło. W Szwecji gdyby chciano wprowadzić zamordyzm to nie byłoby większych przeszkód,wystarczyłoby przejąć kontrolę nad środkami przymusu, a bezbronnym obywatelom nie pozostałoby nic innego jak tylko uginać kark. W Szwajcarii byłoby to niemożliwe, gdyż ktokolwiek kto chciałby wystąpić przeciwko ludziom nie występowałby przeciwko stadzie baranków uzbrojonych w kondomy i tęczowe chorągiewki, ale przeciwko całej rzeszy ludzi posiadających broń maszynową i potrafiących z niej korzystać.
"- państwo jest własnością władcy jak sam pisałeś to mówienie
- państwo nie będzie ingerować w gospodarkę
Przecież to jest sprzeczność.".
Nie. Nie napisałem, że państwo ma być własnością władcy. Jego własnością ma być aparat państwowy, a to duża różnica. Aparat państwowy to nie państwo. Państwo to budynki, ludzie, gospodarka, góry, lasy, morza. Aparat państwowy to tylko i wyłącznie jedna z wielu instytucji działających w państwie.
Monako nie jest typową monarchią konstytucyjną. Zdecydowanie najwięcej do gadania ma książe, który prezydentem na pewno nie jest. Nie jest wybieralny w wyborach, ani nie podlega demokratycznemu nadzorowi. Książe może rozwiązać radę narodową w każdej chwili i nie ma obowiązku podpisywać jej uchwał (które, żeby wejść w życie muszą być podpisane przez księcia). Z resztą oficjalnie Rada Narodowa jest tylko i wyłącznie >>>organem doradczym<<< dla księcia.To jest według ciebie demokracja? Jak dla mnie jest temu zdecydowanie bliżej do liberalnego autorytaryzmu.
Wydaje mi się, że większość twoich "argumentów" wynika z braku wiedzy na temat liberalizmu oraz pewnych mitów. Polecam zapoznanie się z publikacjami na ten temat. Nie chce tutaj reklamować "korwinistycznych" wydawnictw, więc podpowiem, że wystarczy poszukać w bibliotekach i w Internecie. Bardzo ciekawy temat bez względu na poglądy polityczne.
"Nie napisałem, że państwo ma być własnością władcy. Jego własnością ma być aparat państwowy, a to duża różnica. Aparat państwowy to nie państwo. Państwo to budynki, ludzie, gospodarka, góry, lasy, morza. Aparat państwowy to tylko i wyłącznie jedna z wielu instytucji działających w państwie."
OdpowiedzUsuńczyli mamy władcę, który tak naprawdę nie rządzi, bo aparat państwowy czym jest w takim modelu? Dworem, który uśmiecha się i baluje? Strukturą kontrolującą, czy aby każdy korzysta ze swojej wolności i tych, którzy tego nie robią będzie ścigać i karać? Czy może aparat państwowy ma wykonywać polecenia władcy niezależnie jakie one są. Władca daje prawo i nakazuje jego przestrzeganie. Działa w swoim własnym interesie, który nie musi pokrywać się z interesem społeczeństwa.
Mówisz "W państwie, w którym obywatele są uzbrojeni coś takiego by w ogóle nie przeszło." oczywiście, bo takie państwo w którym każdy obywatel ma kałacha i jest "wolny" szybko zamieniło by się w pole bitwy. Państwo musi mieć trzy monopole:
- na przemoc,
- na stanowienie i egzekucję prawa,
- na wydobycie zasobów i emisję pieniądza.
Bez nich rozpada się jak domek z kart.
Jeżeli nie ma monopolu na przemoc to obywatele nie będą przestrzegać prawa i nie będzie drogi jego egzekucji.
Jeżeli nie będzie prawa (co jest jednoznaczne ze stwierdzeniem, że prawo jest ale nie przestrzegane) i możliwości jego egzekucji to państwo nie będzie wstanie kontrolować zasobów naturalnych na swoim terenie co za tym idzie nie będzie wstanie kontrolować ilości pieniędzy (w sensie ilości produktów i usług - handel wymienny, a nie banknotów) na rynku.
Jeżeli państwo nie będzie kontrolować ilości pieniądza na rynku to nie będzie wstanie wystawić armii do obrony własnego terytorium i padnie ofiarą sąsiadów.
Idealny ustrój korwinistów to anarchia - każdy ma tyle wolności na ile starczy mu amunicji.
Nieuważnie czytasz. Bodajże Nietzsche stwierdził swojego czasu, że sztuką nie jest czytanie szybko, ale czytanie powoli. Dokładnie napisałem główne obowiązki aparatu państwowego. Organizowanie i zarządzanie armią, organizacja i zarządzanie systemem sądowniczym (uprzedzam pytanie: tak, tutaj też ostatnie słowo należy do władcy, ale czytaj dalej...), reprezentowanie państwa za granicą. Tworzenie prawa też - ustanawianie i egzekwowanie podatków (liberałowie nie są przeciwnikami podatków z definicji, liberałowie są zazwyczaj, bo też nie zawsze, przeciwnikami wysokich podatków i najczęściej podatku dochodowego; ja, mimo iż żadnym żydochrześcijaninem nie jestem, ideę 10ciu procent). Zauważ, że nie wymieniłem tutaj środków przymusu, bo liberalizm o ile zakłada istnienie policji to pojmuje ją w zupełnie inny sposób. Policja ma prowadzić sprawy kryminalne, a nie przymuszać kogokolwiek do czegokolwiek. Policja w niektórych rejonach może być nawet prywatna. Może jej gdzie nie gdzie nie być na rzecz obieralnych szeryfów. Gdzie nie gdzie może jej w ogóle nie być na rzecz tylko i wyłącznie milicji. Milicja (nie mylić z tym chorym wypatrzeniem tego pojęcia z czasów PRLu) to samoorganizacja obywateli w celu zapewnienia sobie bezpieczeństwa. W momencie kiedy każdy obywatel ma broń i nie musi się obawiać, że jak zastrzeli włamywacza to pójdzie siedzieć to policja przestaje być aż tak potrzebna. Większość obywateli chce spokoju dlatego większość z nich nie będzie tolerować napaści nie tylko na siebie, ale i dla innych. Daje to też dobrą kontrolę nad łamaniem wolności innych, bo każdy, kto będzie chciał ograniczyć cudzą wolność będzie musiał się liczyć z tym, że może się to dla niego źle skończyć.
OdpowiedzUsuńCzy gdyby każdemu dać broń maszynową (nie koniecznie kałacha) to takie państwo szybko zamieniłoby się w pole bitwy? Niestety, ale żyjesz nie w prawdziwym świecie, ale w socjalistycznej bajce. Takie państwo istnieje i znajduje się nie aż tak daleko od Polski. Z resztą je nawet przytoczyłem - jest to Szwajcaria. Każdy Szwajcar obowiązkowo posiada broń maszynową, przynajmniej ileśtam sztuk amunicji i ma obowiązek odbywania regularnych szkoleń militarnych. Nie ma żadnego chaosu ani pola bitwy, a jest za to spokój i porządek. Inne przykłady to Finlandia gdzie na jednego mężczyznę przypada prawie jedna sztuka broni, albo niektóre stany w USA. Chociaż w USA to mają przewalone, bo są częścią federacji, której liberalne poglądy są nie po drodze i nie obawia się użyć swojej armii.
Zasadność monopolu na przemoc i na egzekucję więc prawa odpada. Monopol na emisję pieniądza? Ale dlaczego? Wolny rynek to wolny rynek. W wolnym rynku wszystko jest warte dokładnie tyle ile ktoś inny jest w stanie za to dać. Jeżeli więc wezmę kartkę papieru do drukarki na której narysuję Bolka i Loka zaraz obok liczby 1000000 a ktoś mi za to da Bentleya to jego sprawa! Jak chce to chce. Historia zna wiele przypadków kiedy prywatnie emitowanie pieniądze sprawdzały się lepiej niż te emitowane przez państwo. Skąd wziąłeś to obostrzenie?Prosto z Marksa?
I nie jestem Korwinistą. Nie zgadzam się z paroma dosyć ważnymi sprawami oraz nie podoba mi się jego argumentacja oraz rozumowanie w niektórych przypadkach. Przyznaję się, że na niego głosuję, ale dlatego bo jest mi do niego na pewno bliżej niż do PO,PiS, SLD i PSL. Czy zwolennik Napieralskiego głosujący w drugiej turze wyborów prezydenckich na Kamorrę staje się automatycznie platformersem?
I jednocześnie Szwajcaria ma jeden z najbardziej rozwiniętych systemów demokratycznych, najbardziej porąbanych systemów podatkowych, gospodarkę o której "liberalna" się nie mówi - Udział danin publicznych jest na poziomie 37%PKB dla porównania w Polsce to tylko 34% z jakimiś drobnymi. Szwajcaria nie pasuje zatem do twojego modelu. Finlandia ma za to najlepszy socjal w Europie. też odpada.
OdpowiedzUsuńCo do czytania też nie dokładnie czytasz. Pieniądze to nie świstki, ale dobra które te świstki tak naprawdę reprezentują. Państwo musi kontrolować wydobycie pieniądza, inaczej mówiąc wydobycie surowców naturalnych.
Swoją droga brak nadzoru nad bankami w połowie XIX wieku w USA spowodował, że "czas połowiczenego bankructwa", czyli czas po którym połowa banków założonych w danym roku zbankrutuje wynosił około 5 lat. Do tego w tym czasie jedyną w miarę uznawaną walutą w USA było czyste złoto, bo każdy bank emitował własne banknoty.
Potem, by ogarnąć ten burdel, zrobili FED, jest on spółką prywatną, której właścicielem są Departament Skarbu i "lokalne FEDy" w ilości 12 sztuk. Zatem jego prywatność wynika raczej z tego, że ich prawo zakłada, że każda spółka jest prywatna niezależnie czy właścicielem jest państwo czy nie.
Zatem jak byś nie kombinował wychodzi, że prawdziwy liberalizm to anarchia.
A kto powiedział, ze pasuje do mojego modelu? Pasuje tylko pod jednym względem (a i tak nie pasuje, a co najwyżej jest blisko), pod względem dostępu do broni. Jestem zwolennikiem jeszcze swobodniejszego jej użycia oraz przeciwnikiem obowiązku jej posiadania. Wymieniłem ten kraj tylko i wyłącznie w tym kontekście tak,jak Szwecję podałem jako przykład państwa z gospodarką dosyć bliską gospodarce wolno-rynkowej, mimo iż ustroju Szwecji nie znoszę. Nie ubodłeś mnie więc wywodami o demokracji w Szwajcarii.
OdpowiedzUsuńSwoją drogą, nie jestem obsesyjnym przeciwnikiem każdej demokracji z definicji. Ja po prostu jej nie lubię, ale muszę ją tolerować. Sama demokratyczność państwa nie powoduje, że unikam go z daleka. Jeżeli państwo jest demokratyczne, a przy tym wystarczająco liberalne to od biedy może być. Jeszcze jedno. Zwróciłem już na to uwagę: liberalizm sam w sobie nie zakłada, że podatki muszą być niskie. Wysokość podatków to niezbyt dobry argument przeciwko liberałowi. Chociaż nie ukrywam, że w mojej osobistej opinii podatki powyżej 10% to złodziejstwo, a 20% to podłe złodziejstwo.
Pieniądze to świstki papieru (ew. kamyczki, czajniki, samochody). Za sponsorować ci okulary? Wydobycie pieniądza?
Wydobycie surowców naturalnych? Kurde Felek, nigdy się nie specjalnie orientowałem w tej postmarksistowskiej nowomowie. Jeszcze raz. Jeżeli myślisz sobie "ale co z wirtualnymi pieniędzmi w systemach bankowych"? Te też mają pokrycie w świstkach papierów, albo czymkolwiek. Jeżeli jakieś pieniądze powstały bez pokrycia w świstkach ani w niczym innym to jest to najzwyklejsza w świecie machloja - bańka, która w końcu pęka. Cały czas piszę "w świstkach lub czymś innym",bo pieniądze nie muszą mieć pokrycia w banknotach, ale np w złocie, które też jest pieniądzem. Bo w wolnym rynku wszystko jest pieniądzem. W wolnym rynku jest wolny handel i nikt nikomu nie zagląda kto komu czym i za co płaci. Jeżeli uważasz inaczej to znaczy, że nie rozumiesz podstawowej zasady wolnego rynku, którą powtórzę jeszcze raz: "wszystko jest tyle warte, ile ktoś jest w stanie za to zapłacić", co reguluje prawo popytu i podaży - chyba słyszałeś o tym?? Dlatego woda na pustyni potrafi być droższa od ropy, co u nas jest nie do pomyślenia. Na pustyni jest droższa bo jest jej mniej i ludzie są w stanie więcej za nią dać? A czego? Czegokolwiek, co tylko osoba sprzedająca będzie chciała wziąć. Skąd to ograniczenie, że mają to być świstki papieru emitowane w mennicy państwowej? Czemu nie akcje jakiejś spółki? Albo jakaś unikatowa karta baseballowa?
Pieniądze takie jak PLN czy euro się w miarę trzymają tylko dlatego, bo państwa, które je emitują pozwalają, żeby podlegały one w miarę wolno-rynkowym prawom. Ludzie z nich korzystają dlatego, bo a)nie na tym polu wolnego rynku (czyt. realnego wyboru) b)jest to wygodne (tak jak zazwyczaj wygodne jest korzystanie z usług monopolisty - ludzie się stresują mając zbyt duży wybór) c)najczęściej zmusza ich do tego po prostu prawo. Popatrz jednak na kraje gdzie państwo postanowiło spróbować kontrolować pieniądz - prawa wolnego rynku zawsze dawały wtedy takim "inteligentom" pstryczka w nos i reagowały podwyższeniem inflacji. W momencie, kiedy pieniądze emitowane przez państwo przestawały być wygodne w użyciu, od razu były zastępowane przez pieniądze prywatne,obce waluty, cokolwiek.. ale coś co nie było państwowymi pieniędzmi sprawdzało się w roli pieniądza lepiej. Z resztą namiastką takich prywatnych pieniędzy posiadających własne świstki są właśnie różnego rodzaju akcje, obligacje, bony, czeki, weksle itd. Naprawdę, nie wiem skąd wziąłeś ten pogląd, ale jest on czysto marksistowski.
Co do FED. Jest to instytucja całkowicie nie-wolno-rynkowa. Jest monopolistą. W końcu prywatne nie oznacza wolno-rynkowe. Porównaj sobie inflację w USA przed wprowadzeniem FED (kiedy emisją pieniędzy rządził wolny rynek), a późniejszym okresem):
OdpowiedzUsuńhttp://3.bp.blogspot.com/_LHrmqLknSkk/TGmC_HKjsEI/AAAAAAAAA8k/pf-qyccQz9I/s400/cpi-usa1800-2009_sm.JPG
Gdzie byś nie szukał ta krzywa wygląda zawsze tak samo, co świetnie zarazem obrazuje kto w tej dyskusji ma rację.
Tylko, że przed powstaniem FED tak na prawdę w USA nie było pieniędzy. Dolar był pojęciem określającym nie tyle co walutę, co ilość kruszcu. Niby w 1785 wprowadzono oficjalną walutę "Dolar Amerykański", ale to było 50 lat przed "wolnością bankową" czy jak tam oni nazywali ten brak nadzoru.
OdpowiedzUsuńSwoją droga wprowadzenie FED nic nie zmieniło. Po prostu przeniesiono zdarzenia z rynków lokalnych na rynek krajowy.
Niektórzy upierają się, że FED spowodował inflację. Ja powiem inaczej:
- FED spowodował, że istniejąca inflacja ujawniła się, bo ktoś w końcu uporządkował rynek i określił ile rzeczywiście mamy pieniędzy.
- Coraz większą część rynku stanowią usługi, które są nienamacalne. Mówiąc inaczej płacimy i nic nie dostajemy. W takim przypadku rośnie ilość "niewidzialnego" pieniądza wydobytego poprzez świadczenie niematerialnych usług.
Zatem każdy rynek na którym zaczynają przeważać usługi nad twardą produkcją wpadnie w inflację.
Y-y, w ogóle nie mogę się z tobą zgodzić. Jaka ukryta inflacja?? Inflacja to nie jest coś jak dług publiczny, co sobie może być, a ludzie mogą o tym nie mieć zielonego pojęcia (teraz tak mamy). Inflacja określa wzrost cen, a nie jak niektórzy myślą spadek wartości pieniądza. Inflacje można obliczać biorąc jakiekolwiek dobro handlowe (np dolara) za punkt odniesienia, ale to nie musi być żadna waluta. Można mierzyć inflację z punktu widzenia orzeszków fistaszkowych. Jeżeli Kolorado rolnik rolnik zaczynając hodować kukurydzę w 1790r, musiał ją hodować przez niecałe 10lat, żeby postawić dom, i jeżeli jego potomek zaczynając pracować hodując kukurydzę w roku 1840 i musiał też przez 10 lat ją hodować, żeby postawić taki sam dom... i jeżeli ogólnie podobnie było ze wszystkim innym (narzędziami, końmi itd) tonie włączając w to w ogóle pieniądza (środkiem płatniczym mogło być złoto) możemy powiedzieć, że inflacji nie było. W momencie kiedy w roku 1870 kolejny potomek zaczynał hodować kukurydze i okazywało się, że żeby postawić taki sam dom jak jego dziadek potrzebował 15lat to możemy powiedzieć, że za ten konkretny okres czasu inflacja wyniosła 50%. W USA przez FEDem nie było żadnej inflacji. Nie rozumiesz praw rynku. Wytłumacz mi w jaki sposób wprowadzenie FED miało cokolwiek unaocznić?? Wyobraź sobie ile lat teraz musiałbyś pracować (tymi samymi metodami) w Kolorado, żeby postawić prosty drewniany dom. Zakładamy, że koleś jest bardzo sprawny i ogarnia (tamtymi metodami)10ha. Z ha (wujcio Google pomógł)mamy ok 7t kukurydzy/rok co daje 70t kukurydzy rocznie z całej uprawy. 4,33$ za buszel (teraz podobno kukurydza jest wyjątkowodruga, a to jeszcze lepiej dla naszego farmera). 1 buszel kukurydzy to ok 56 funtów kukurydzy, a 1 funt to ok 0.45kg. Lecąc w drugą stronę to 1 tona to ok 37 buszeli (buszli?), czyli nasz farmer zarabia 7*37*4,33=1121 dolarów na rok, co mu nawet nie starczy na przeżycie nie mówiąc o grabiach. Nadal będziesz więc mi wciskał kit o tym, że inflacja się drastycznie nie zwiększyła, ale tylko ujawniła???
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, machnąłem się lekko przy przeliczaniu z ton na buszle. Jedna tona to 39 buszli, więc sprawny farmer obskakujący 10 hektarów wyciągnie z nich 7*39*4,33=1182 dolarów. Moja pomyłka zabrałaby mu sporo kasy.. całe 60 dolarów. Ogólnie wychodzi prawie 100$ na miesiąc. Gorzej niż w Togo lub na Mali. Super.
OdpowiedzUsuńTrochę mało wiesz o rolnictwie ;) 10ha to mały teren. Gospodarstwo, średnie, w czasach osadnictwa na prawie niemieckim miało około 2 łanów (~35ha). W USA gospodarstwa w XIX wieku miały po 20-25ha.
OdpowiedzUsuńCzyli miesięcznie nasz rolnik "wyciągał" z niego około 200USD, czyli całkiem niezłe pieniądze jak na tamte czasy. Do tego dochodziły przychody z hodowli i zbieractwa.
Wprowadzenie FED spowodowało, że to co można było liczyć tylko w ramach jakiegoś lokalnego rynku nagle zaczęto liczyć dla całego państwa. Nagle całe USA uzyskały wspólny pieniądz, który był uznawany na terenie całego kraju. Nagle okazało się ile tak na prawdę jest złota na rynku, czyli ile w rzeczywistości jest dolarów.
Wcześniej nie było takich wyliczeń, bo każda społeczność miała swój pieniądz, który był niewymienialny w ramach kraju. W dodatku banki ze swoją średnią długością życia 5 lat nie były wstanie prowadzić żadnych wyliczeń.
Można powiedzieć, ze co 5 lat wybuchał w USA kryzys podobny do tego z Islandii.
GUS mówi, że 10 hektarów to prawie sam środek dla klasy "średnie gospodarsto rolne":
OdpowiedzUsuńhttp://www.stat.gov.pl/gus/5840_1583_PLK_HTML.htm
Nie wstydzę się tego, ze moja rodzina pochodzi ze wsi (osobiście urodziłem się w mieście, ale moi rodzice już nie) i mogłem przebywać swojego czasu dużo na polskiej wsi. Daje mi to przynajmniej wiedzę na temat tego ile ziemi jest w stanie obrobić jedna zwykła rodzina bez zatrudniania kogokolwiek i 10 hektarów wydaje mi się być dużą powierzchnią. Przykład szczerze mówiąc nie jest mój, ale podawał go swojego czasu Milton Friedman, ale on mówił o 25ciu akrach, co daje prawie że równo właśnie 10 hektarów. Moje są za to wyliczenia z kukurydzą. Wyliczenia, które przeprowadziłem są dla czasów aktualnych.
Wyszło 100$ na miesiąc dzisiaj, a nie w 19stym wieku!! Niech ci będzie 200! To nie są pieniądze za które da się wyżyć nie mówiąc już o budowaniu czegokolwiek.Żeby przedstawić ci zjawisko inflacji w USA od czasów przed ustanowieniem FEDu do dzisiaj, porównuję sytuację tego samego człowieka pracującego tak samo nad tym samym, ale w tamtych czasach i dzisiaj. Zrozumiałeś w ogóle ideę przykładu, który przytoczyłem? Chyba ani trochę. Chodzi o to, że nasz przykładowy koleś przeniesiony z XIXwieku w wiek XXIszy pracując tak samo, na tej samej ziemi, nie byłby w stanie kupić tego samego i nawet przeżyć mimo, iż powinno być całkowicie na odwrót - rozwój technologiczny powinien spowodować super wysoką ujemna inflację pieniądza, gdyż wyprodukowanie bochenka chleba stało się o wiele prostsze i tańsze niż kiedyś, dzięki automatyzacji i masowej produkcji. To samo ze wszystkim innym - jabłkami, mięsem itd. Tutaj nie dość, że mieliśmy dodatnią inflację która całkowicie zniwelowała tą inflację ujemną to jeszcze spowodowała, że ktoś kto oprócz przezycia mógł jeszcze poczyniać jakieś inwestycje, teraz nie jest nawet w stanie przezyć.
Nastąpiła duża dodatnia inflacja kukurydzy, gdyż w dzisiejszych czasach można ją hodować szybciej, więcej i z mniejszym udziałem ludzi. Jeżeli podzielimy rynek na towary oraz pieniądze, to ujemna inflacja towaru względem pieniędzy daje dodatnią inflację pieniędzy względem towaru i na odwrót. Jeszcze lepsze jest to, że zmniejszył się znacznie stosunek popytu do podaży na wszelkie podstawowe produkty żywnościowe, ale możemy nawet założyć, że jest on dokładnie taki sam. Mamy pieniądz za który jesteśmy w stanie mniej kupić niż 100 lat temu i mamy szereg towarów za które jesteśmy w stanie również mniej kupić niż 100 lat temu. Jak to możliwe, żeby te dwie inflacje, pozornie sprzeczne ze sobą pogalopowały razem w tym samym kierunku? To jest wynik monopolu i kontroli (czyt. socjalizmu) rynku pieniądza przez FED, który robi "sztuczki" typu: pożycza rządowi pieniądze bez pokrycia, a następnie po rewaloryzacji ściąga należność z pokryciem, co o ile nie ingeruje bezpośrednio w inflację typowych towarów, zwiększa inflację pieniądza.
Nie wiem czemu piszesz o różnych pieniądzach w USA. Różne pieniądze/waluty były tak naprawdę realnie w czasie wojny secesyjnej, kiedy to południe zaczęło emitować własną walutę w Nowym Orleanie. Jednak nawet wtedy (tak jak i przez cały czas) w USA była jedna, uniwersalna waluta - złoto. Nie ważne czy będziesz liczył inflację dolara, złota, czy kukurydzy - to, że w XX wieku w USA zaczęła ona galopować jest niezaprzeczalnym faktem i co gorsza, jej wzrost nie ma charakteru liniowego tylko wykładniczy. To czym wytłumaczysz, ciągłym ujawnianiem coraz to nowszej się ukrytej inflacji od stu lat? Poza tym jak inflacja może się ukryć?? Jest taki termin, ale określa on zjawisko, kiedy cena produktu pozostaje ta sama, a spada jego jakość - tymczasem w ostatnim wieku jakość wielu produktów znacząco wzrosła. Męczy mnie ta rozmowa. Teraz w liceach podobno są zajęcia z przedsiębiorczości - może zastanów się nad tym, żeby tyle nie wagarować.